poniedziałek, 24 lipca 2017

PROLOG

SUFFER LITTLE CHILDREN

                Gdybym miał opisać swoje dzieciństwo jednym słowem, opisałbym je jako przeciętne. Omijało mnie nie tylko to, co dobre, lecz także to, co złe. Nieustannie wydawało mi się, że wielkie rzeczy zdarzają się w życiu innych ludzi, nie w moim i mojej rodziny. Moja rodzina też była po prostu przeciętna: mama, tata, siostra i ja. Może postaram się scharakteryzować ich krótko, po kolei.
                Mama, chociaż nosiła królewskie imię Elizabeth, mi kojarzyła się prędzej z Kopciuszkiem. Była ładna, dbała o wygląd, czy to wychodząc na niedzielną mszę, czy wykonując domowe obowiązki i nucąc przy tym piosenki ze swoich ulubionych musicali. Pracowała w bibliotece, naprawdę kochała książki. A ja kochałem książki i mamę, za to, że porzuciła marzenie o uniwersyteckiej karierze, wyszła za zwykłego przedstawiciela klasy robotniczej, urodziła dwójkę dzieci i nigdy, nigdy na nic się nie skarżyła. 
                Tata, Peter, był człowiekiem praktycznym i twardo stąpającym po ziemi. Pracował jako ochroniarz na stacji kolejowej bardzo blisko domu. Pociągi przejeżdżały non stop za naszymi oknami. Nie przyzwyczaiłem się do tego dźwięku mimo upływu lat, wciąż wydawał mi się tak samo smutny. Tata miał wadę wymowy, z czego często żartowaliśmy: ja i moja siostra. Rozmawialiśmy, przedrzeźniając go, nie w jego obecności, bo pewnie by się zdenerwował.
− Nie wolno żartować z taty! − powtarzała mama, a sama śmiała się po kryjomu do rozpuku, słuchając tego przedrzeźniania.
Tata po pracy wiecznie wracał poddenerwowany i to chyba nie podobało się mamie, bo przestała dzielić z nim łóżko i postanowiła wynieść się na kanapę w pokoju dziennym. Nie pozwalała mu się przytulać i całować, co pewnie zbytnio go nie zmartwiło, bo nie lubił takich gestów. Dla mnie i mojej siostry też nigdy nie był czuły. Nie brał nas na ręce przy powitaniach, nie sadzał sobie na kolanach, nie układał do snu. Czy mi tego brakowało? Nie wiem. Początkowo wydawało mi się, że tak. A potem obserwowałem, jak moja siostra żebrała o każdy czuły gest z jego strony, wyciągała ręce, by ją podnosił albo sama pchała mu się na kolana. Uważałem, że to po prostu upokarzające i, dla odmiany, zacząłem unikać wszelkich czułości taty. Na przykład, kiedy szedł gdzieś z nami, moja siostra z zadowoleniem chwytała jego dłoń, a ja - dłoń mojej siostry. Chciałem udowodnić sobie i wszystkim dookoła, że jest dobrze tak, jak jest. Nie zamierzałem walczyć o coś, co nie było mi przeznaczone. Wolałem, by inni myśleli, że to nie tata mnie odtrąca, tylko ja jego.
                Moja siostra Jacqueline, albo po prostu Jackie, chociaż starsza tylko o rok, od najmłodszych lat czuła się odpowiedzialna za mnie. Nie wymagało to wiele trudu, bo dzieliliśmy jeden pokój i byliśmy w zasadzie nierozdzielni. Chodziliśmy wspólnie do szkoły i ze szkoły, bawiliśmy się na podwórku i kąpaliśmy. Jackie z wyglądu przypominała mamę. Nie była aż tak ładna, za to cały czas się uśmiechała i roztaczała wokół siebie namacalne ciepło. Uwielbiała zwierzęta. Wiecznie sprowadzała do domu bezpańskie koty, a potem tata krzyczał na nią, wyrzucając je za drzwi. A więc Jackie zaczęła dokarmiać koty na podwórku. To sprawiało jej dużo radości. 
                A jaki byłem ja? Zawsze cichy, spokojny i niezdecydowany. Chociaż jeszcze wtedy nie decydowałem o żadnych ważnych sprawach. W szkole przez cały czas czułem się zawstydzony i sam nie wiedziałem czym. Większość moich szkolnych kolegów i koleżanek uważała mnie za dziwaka. Nie umiałem z nimi rozmawiać, żartować i wygłupiać się. Za to nauczyciele wydawali mi się groźni i apodyktyczni. O tak, o wiele lepiej czułem się w domu. Lubiłem zwłaszcza niedziele. Od rana szliśmy całą rodziną do kościoła, a później do parku i do cukierni. Byliśmy naprawdę przeciętni i wiedliśmy naprawdę przeciętne życie. 
                W połowie lat sześćdziesiątych Manchesterem zatrzęsła wieść o serii morderstw na wrzosowiskach. Para psychopatycznych morderców, Myra Hindley i Ian Brady zamordowali i pochowali w wykopanych przez siebie płytkich grobach trójkę dzieci. Najmłodsza była dziesięcioletnia Lesley Downey, potem dwunastoletni John Kilbride i siedemnastoletni Edward Evans. Mówiła o tym cała Anglia. Mimo że rodzice chronili mnie i Jackie przed takimi strasznymi wiadomościami, nie sposób było ich nie słyszeć. Zdjęcia tych dzieci krzyczały z pierwszych stron prasy, tak zostali zapamiętani, nigdy nie dorośli... 
                Pewnego dnia wieczorem, ja i Jackie leżeliśmy już w łóżkach i czytaliśmy artykuł w gazecie o procesie morderców z wrzosowisk.
− Zostali skazani na dożywotnie więzienie. To znaczy, że nigdy nie wyjdą na wolność i już nikogo nie zabiją - skomentowała Jackie i wróciła do czytania artykułu - Myra Hindley i Ian Brady wykorzystali seksualnie i zamordowali trójkę dzieci w wieku dziesięć- siedemnaście lat.
− Co to znaczy: wykorzystać seksualnie? − zapytałem.
Jackie zastanowiła się.
− Może... po prostu robili z nimi seks? No wiesz, to, co ostatnio kotki.
Niewiele wtedy o tych sprawach wiedziałem. W sumie nie wiedziałem nic, oprócz tego, że seks jest elementem świata dorosłych i podzieliłem się tą uwagą z Jackie, a ona przytaknęła.
− Może dlatego umarli. Bo dzieci nie mogą robić seksu, a oni go z nimi zrobili − rozważałem.
− Może - odpowiedziała Jackie. − Aleee podobno potem jeszcze poderżnęli im gardła, tu napisali, że Lesley i Johnowi. O tak.
Wykonała poziomy ruch wzdłuż swojej szyi.
W tym momencie drzwi pokoju się otworzyły i stanęła w nich mama.
− Jacqueline, Steven, do spania. Jutro nie wstaniecie do szkoły! − zawołała, gasząc światło.
Nie widziała, jak Jackie chowała gazetę pod poduszkę. Tej nocy i przez wiele kolejnych dręczyły mnie koszmary. Śnili mi się mordercy, Hindley i Brady, gonili mnie na wrzosowiskach. Byli tam też Lesley i John z poderżniętymi gardłami. Edward z ranami zadanymi siekierą. Nie mogłem uciec, zupełnie jakbym stracił czucie w nogach. I wtedy mordercy mnie dopadali. Budziłem się z krzykiem, płakałem i pędziłem do mamy. Wielokrotnie tłumaczyła mi, że jestem bezpieczny, nie mam się czego obawiać, bo przecież mordercy zostali złapani. Niestety ani te zapewnienia, ani nic innego nie potrafiło uleczyć tego strachu, a może pierwszych symptomów depresji. Niczym się nie cieszyłem. Nie mogłem jeść, uczyć się i dospać do rana bez kolejnego koszmaru, czy zsikania się w łóżko. Wiecznie byłem wystraszony. Obsesyjnie myślałem o trzech ofiarach morderstw na wrzosowiskach. Z tego wszystkiego rozchorowałem się. Niegroźne przeziębienie szybko przeszło w zapalenie oskrzeli. Przeleżałem w łóżku Boże Narodzenie. Z gorączką rozpakowywałem swoje prezenty. I nimi też umiałem cieszyć się tylko kilka krótkich chwil. Nadszedł Sylwester. Nadal byłem chory i gorączkowałem. Przyjechała do nas siostra mamy, ciocia Victoria (kolejne królewskie imię) z mężem i dwoma córkami, moimi kuzynkami, siedmioletnią Molly i czteroletnią Agnes. Kiedy zwykle się widywaliśmy, bawiliśmy się w dom. Ja i Jackie byliśmy małżeństwem, Molly naszą starszą, a Agnes młodszą córką. Tak też się wszyscy wzajemnie do siebie zwracaliśmy: żono, mężu, mamo, tato. Było śmiesznie. Ja i Jackie odliczaliśmy dni do przyjazdu kuzynek. Ale ostatecznie mama zabroniła wstawać mi z łóżka, bo to mogło pogorszyć chorobę. Więc tylko przypatrywałem się ich zabawom. Wieczorem przyszli jeszcze sąsiedzi z synem Simonem. Dorośli siedzieli przy stole. Byli nieco podpici, śmiali się głośno. Moja siostra, kuzynki i Simon bawili się za to w koncert. Wchodzili na kanapę i przekrzykiwali się wzajemnie, choć nie znali tekstów puszczonych z jednej z płyt mamy piosenek. Pomimo hałasu, zasnąłem. Obudziłem się po północy. Podszedłem do okna i wdrapałem się na parapet. Przed domem rodzice stali blisko siebie, lecz wyczuwało się między nimi dystans. Ciocia trzymała w ramionach śpiącą Agnes. Wujek i sąsiedzi puszczali fajerwerki, a Simon sztuczne ognie, strasząc moją siostrę i kuzynkę. Wszyscy z podziwem spoglądali w niebo rozbłyskujące wszelkimi możliwymi kolorami. Wszyscy czuli radość i nadzieję na to, co dobrego przyniesie przyszły rok. Wszyscy wydawali się szczęśliwi. Tylko ja, po raz pierwszy w życiu poczułem w tamtym momencie prawdziwą wszechogarniającą samotność, która porwała mnie w szpony i nigdy nie wypuściła. 
                Rodzice martwili się o mnie. Do poprzednich objawów mojej depresji doszedł jeszcze lęk przed wychodzeniem z domu. Przez kolejne lata codzienne wyjście do szkoły było nie lada problemem. Chociaż wieczorem czułem się zupełnie dobrze, rano pojawiała się gorączka, dostawałem mdłości i biegunki.
− Dość − postanowił raz tata. − Tak nie może być.
I posłał mnie do szkoły, z bolącym brzuchem, ledwie trzymającego się na nogach. Leżałem na kozetce u pani higienistki, dopóki nie odebrała mnie zaalarmowana o moim samopoczuciu mama. Tata też odpuścił. Zrozumiał, że to coś poważniejszego niż dziecięce widzi-mi-się. Wreszcie rodzice zabrali mnie do lekarza. Pani psycholog, blondynka w ciasnym koku, o wysokim czole rozmawiała ze mną, zadając przeróżne pytania. Czemu jesteś smutny? Czemu nie lubisz szkoły? Czemu nie chcesz bawić się z innymi dziećmi? Nie wiem, to była moja odpowiedź na wszystko. Naprawdę nie wiedziałem. Przecież nie robiłem tego celowo. Nie chciałem być smutny. Chciałem lubić szkołę i bawić się z innymi dziećmi. Tylko cały czas coś mnie blokowało. Tak, to była depresja. Pani psycholog myślała, że cotygodniowe rozmowy w jej gabinecie wystarczą. Nie wystarczyły. Mój stan się pogarszał. Przez rok w ogóle nie chodziłem do szkoły. Przyjeżdżali do mnie nauczyciele i uczyli w domu. Całymi dniami czytałem książki, które mama przynosiła mi z biblioteki, słuchałem muzyki i oglądałem telewizję. Zacząłem też pisać wiersze i czasami dzieliłem się nimi z Jackie. W tym okresie Jackie była moim jedynym przyjacielem. Potem pani psycholog przepisała mi leki. Moi rodzice podchodzili do tego sceptycznie.
− Depresja ma często podłoże czysto fizyczne. To po prostu niedobór pewnych substancji, niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania − tłumaczyła.
Opowiadała wiele o mojej chorobie, mi i moim rodzicom, by jakoś nam ją oswoić. Zażywałem leki i czułem się lepiej. Minęło wieczne zmęczenie, które czasami przez kilka dni nie pozwalało mi wstawać w łóżka. Minęło uczucie, że nic mnie w życiu nie zadowoli. Znajdowałem przyjemność w prostych czynnościach, które wcześniej służyły mi tylko do zabicia czasu, powoli stawały się moim hobby. Odkryłem Oscara Wilde'a, rozwijający się muzyczny styl - punk, produkcje filmowe i teatralne z popularnego w latach sześćdziesiątych nurtu kitchen sink drama, przedstawiające życie przeciętnych rodzin należących do klasy robotniczej, czyli takich, jak nasza. Znowu chodziłem do szkoły. Cieszyłem się z tego, chociaż nie podobał mi się ówczesny system nauczania. Nie miałem też kolegów i koleżanek. Brakowało mi ich, a jednocześnie uważałem wszystkich za nudnych. Kochałem słowa. Kochałem to, jak odpowiednio połączone, przyprawiały serce o szybsze bicie. A inni szastali nimi bez zastanowienia. Przysłuchiwałem się czasami szkolnym kolegom i koleżankom albo przyjaciółkom Jackie, które przychodziły do nas do domu. Rozmawiali  o swoich pierwszych miłościach, obmawiali kogo popadło, czy komentowali aktualne wydarzenia. Ja mogłem jedynie rzucać cytatami z książki, czy z tekstu piosenki. Lecz nikogo by to nie zainteresowało. Nikt by nie zrozumiał, że moja miłość to słowa i, że słowa potrafią wypełnić każdą życiową pustkę. 
                Byłem w liceum, kiedy opuścił nas tata. Odszedł do kochanki, po dziesięciu latach trwania ich nielegalnego związku. Wiele wtedy do mnie dotarło. Mama wiedziała o zdradach taty, od dawna. To dlatego wyniosła się na kanapę w pokoju dziennym. Odsunęła się od taty, a jednocześnie zaakceptowała jego romans, byle tylko nie zostawiał nas, jej dzieci. Nie wiem, co myślę o takim poświęceniu. Nie wyobrażam sobie, jak mama musiała się czuć przez te wszystkie lata. Ja osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby wyrzuciła tatę zaraz po tym, jak odkryła jego romans. Zachowałaby chociaż swoją godność, a nie staczała się dzień w dzień na dno rozpaczy. Już nie dbała o wygląd, nie nuciła ulubionych piosenek. Wydawała się starsza niż w rzeczywistości. Moja ładna mama przestała być taka ładna. Często zastanawiałem się, co myśli o jej poświęceniu Jackie. Ale nigdy o to nie zapytałem. Nie wiem czemu, po prostu wstydziłem się rozmawiać z siostrą o naszych relacjach z tatą. A kiedy odszedł do kochanki, zupełnie wykreśliłem go z życia. Znienawidziłem też tę kobietę. Była konduktorką, wysoka, o ostrych rysach twarzy, za to "dobra w łóżku". Pamiętam, jak tata podczas jednej z kłótni zarzucił mamie "nic nie wiesz o seksie, nie to co Eleanor". A więc chcąc nie chcąc poznałem jej imię. Od dawna seks wydawał mi się czymś odrażającym. Kojarzył się z wykorzystanymi seksualnie dziećmi z morderstw na wrzosowiskach, z Eleanor i z wyuzdanymi fotografiami w czasopismach dla mężczyzn. Nie pociągał mnie. Jedynie czasami sam się zaspokajałem.
                Po odejściu taty mama stała się dziwnie wyciszona. Już nie musiała udawać szczęśliwej żony i matki. Kilka razy przyłapałem ją na tym, jak płakała w samotności i wycofywałem się. Może tak naprawdę mama przez te lata zatrzymywała go w domu nie dla nas, tylko dla siebie? Może byliśmy po prostu pretekstem? Ona cały czas przeżywała odejście taty, my nie. Przecież dla mnie i tak nigdy szczególnie nie zaistniał. A siostra mogła zająć jego pokój i zapraszać tam swojego chłopaka. Poza tym, przygarniała do domu tyle kotów, ile tylko kręciło się po okolicy.




Oto prolog, w którym chciałam wspomnieć o dzieciństwie Stevena, zanim przejdę do głównego opowiadania. Jeżeli kogoś interesuje historia morderstw z wrzosowisk (Moor Murders), zapraszam TUTAJ. Wspomniałam o trzech ofiarach, w rzeczywistości było ich pięć, lecz dwie połączono z nazwiskami morderców z wrzosowisk dopiero w późnych latach '80tych. Steven Patrick Morrissey, zainspirowany tymi okropnymi wydarzeniami, które wpłynęły na jego dzieciństwo, napisał tekst piosenki dla swojego zespołu pt. "Suffer Little Children". Postanowiłam każdy rozdział nazywać tytułem jednej z jego piosenek i dawać do nich linki, stąd też nazwa tego. Zapraszam do wysłuchania i zapoznania się z tekstem, który mnie osobiście boleśnie chwyta za serce. 



Byłabym też zadowolona, gdyby ci, co tu trafili wyrażali swoje opinie w komentarzach. Chętnie przyjmę wszystkie, byle były szczere. 
Pozdrawiam serdecznie, Ann Flo.

10 komentarzy:

  1. Przyznaję się bez bicia, że raczej unikam FF na podstawie życia gwiazd, bo jakoś nigdy mnie nie ciekawiły, no i często to są "ochy", które mnie nie przekonują. Ale skoro dostałam zaproszenie, to zerknę i zostawię opinię ; )
    Mam kilka uwag technicznych. Na pewno musisz uważać na powtórzenia, bo w tekście pojawia się ich sporo np "Gdybym miał opisać swoje dzieciństwo jednym słowem, opisałbym je jako przeciętne." Najlepiej czytać kilka razy tekst, to pomaga i czytać dużo dużo dużo - książek, gazet, blogów skoro już prowadzisz własnego. W ten sposób wzbogacasz swój słownik.
    Proponuję też, żeby zamiast łącznika (-) używać myślnika albo półpauzy (─), jest to po prostu bardziej estetyczne. Tak samo akapity - albo odstęp albo wcięcia wiersza. Nie jest to jakiś mus ani obowiązek, ale estetyka tekstu na blogu jest bardzo ważna, skoro mamy opowiadanie.
    Druga sprawa, już taka mniejsza - nie wiem jak jest w za granicą, ale w Polsce leków nie wypisze ci psycholog, tylko psychiatra. Oczywiście psychiatra może być też psychologiem, ale najczęściej po psychotropy idzie się lekarza. Ale to nie jako błąd, ale bardziej na zwrócenie uwagi.
    Co do samego tekstu, to historia wydaje się ciekawa i taka naturalna, bo to nie zna rodziny, w której facet odszedł do kochanki, przez co dziecko zamykało się w sobie. Główny bohater nawet pasuje mi na przyszłego artystę, który bardzo często jest taki trochę ciapkowaty i nadwrażliwy. Nie powiem czy go lubię, bo to jeszcze za wcześnie, ale jest za nim jakaś historia, a to sporo. Uważaj tylko, żeby nie wpaść w przesadę przy jego prowadzeniu, bo jak napisałam na samym początku, kiedy ff dotyczy osoby, którą bardzo lubimy, to bardzo często robimy z niej ideał albo udaję-że-nie-ideał.
    Podobała mi się ta akcja z morderstwami i próba zrozumienia przez dzieci.
    To chyba tyle ode mnie, powodzenia w dalszym pisaniu.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci serdecznie za wszelkie uwagi. Rozumiem niechęć do fanfiction, bo sama często trafiam na te, jak to nazwałaś, "ochy". Znając ten standardowy szablon opowiadań fanfiction, ja staram się tworzyć coś nieszablonowego, a czy mi to wyjdzie, zobaczymy.
      W takich graficznych sprawach nigdy nie byłam dobra, więc cieszę się, że wypisałaś swoje spostrzeżenia. Lepiej wyglądający tekst lepiej się czyta.
      Jeżeli chodzi o powtórzenia, to akurat wiele z nich jest celowych np. w pierwszym zdaniu. Te niecelowe też mi się niestety zdarzają i zwykle czytam tekst kilka razy przed i po publikacji, choć pewnie i tak sama wszystkich błędów nie widzę, bo po kilku czytaniach mam już ten tekst w głowie, zamiast się skupić, co jest napisane.
      Sprawa z psychologiem za granicą - rzeczywiście, muszę to jeszcze posprawdzać.
      Sama nie lubię postaci idealnych, więc mam nadzieję nie idealizować Stevena. Chcę, by tak jak zwykły człowiek, czasami zachwycał i rozczulał innych, a czasami po prostu wkurzał i zrażał do siebie.
      Jeszcze raz dziękuję i również pozdrawiam:)

      Usuń
  2. Nie lubię FF, dziwnie się do niego zraziłem przez wcześniej czytane teksty. Nie będę pisał co nie podobało mi się w tamtych, napiszę co podoba mi się w twoim. Przede wszystkim zadalas sobie trud, by zapoznać się z biografią idola. Podoba mi się też sposób przedstawienia jego rodziny. Zawsze fascynowały mnie relacje przeciętnych rodzin. Odnoszę wrażenie, że w późniejszych rozdziałach powrocie z do sprawy morderstw. Zaś jeśli chodzi o depresję, to osobiście nie wierzę w tego typu choroby. Dzieciakowi z twojego opowiadania brakowało ojca, jego zainteresowania, twardej ręki, a matka pewnie 'kochała za bardzo", no i mięczak rósł, bez rówieśników, sportu,,, po prostu taki cięć, a oni zamiast bo ruszyć, by coś z sobą i swoim życiem robił, jeszcze pozwolili mu na siedzenie w domu i telewizję, jakby w nagrodę. Kompletnie nie popieram takiego cackania się z dziećmi.

    Pozdrawiam
    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, starałam się zapoznać z jego biografią, a łatwo nie było, bo do jego "Autobiografii" niestety nie dotarłam, za to przeszukałam Internet wzdłuż i wszerz czytając wszelkie wywiady itd.
      Ja też lubię rodzinne historie, proste z pozoru, bo po zagłębieniu się w uczucia bohaterów, proste nic już nie jest.
      Brak zainteresowania ze strony ojca zapewne wpłynął na Stevena. Ile by sobie nie wmawiał, że ojciec nie był mu potrzebny, to mimo wszystko był i bolała go ta obojętność.
      Sprawa morderstw też w znacznym stopniu miała wpływ na jego rozwój i rzeczywiście, powracam do tego w pewien sposób w kolejnych rozdziałach.
      Dziękuję za wyrażenie swojej opinii i w wolnej chwili też odwiedzę Twój blog.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Ojciec jest niby potrzebny każdemu dziecku, ale z drugiej strony wiele dzieci wychowuje się bez ojców, często nawet ich nie znając. Samotne macierzyństwo stało się nie tylko czymś modnym, czasami czymś koniecznym, bo facet zawiódł, bo wypiął się gdy jeszcze była w ciąży albo nie mogła znaleźć odpowiedniego partnera i zdecydowała się nie być sama, mieć to dziecko. Wiele takich kobiet daje radę, staje na wysokości zadania. Co prawda matka nigdy nie zastąpi dziecku ojca, ale czasami sama wychowa to dziecko lepiej i będzie ono zdrowsze psychicznie, lepiej przystosowane do życia niż takie, które ojca miało, ale obojętnego. Ja się wychowywałem w specyficznie 'spatologizowanej' rodzinie, ale mam dwóch kolegów, jednemu ojciec zmarł, gdy miał kilka miesięcy, drugi nigdy ojca nawet nie poznał. Myślę, że są ode mnie szczęśliwsi i wbrew pozorom to ja bardziej w życiu odczułem brak ojca niż oni, choć ja swojego znałem. Myślę, że Stev może mieć podobny problem, choć zupełnie inną drogą poszedł i zupełnie inne zachowanie ojca to spowodowało. W jego przypadku zawiodła też matka, gdzieś tam pokazała jemu jak kobiety potrafią się nie szanować. On jej nieodejście od zdradzającego męża interpretował inaczej niż ja, ale nawet jeśli została z nim dla dzieci, to takie poświęcenie też zakrawa o brak wiary w siebie, zaniżanie własnej godności.
      Postaram się dziś przeczytać dwa kolejne rozdziały, gdy tylko opublikuję coś u siebie (w końcu muszę, bo jakieś dwa miesiące mnie tam nie było).
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Zgadzam się, uważam, że w przypadku matki też tak jest, czasami szczęśliwsi w życiu są ci, którzy swojej nie poznali niż ci, którzy doświadczyli z jej strony czegoś złego.
      Steven sobie wmawia, że nie potrzebuje swojego ojca, stara go sobie w ten sposób "obrzydzić", bo tak naprawdę za nim tęskni.
      Co do matki, kocha ją, a jednocześnie drażni go jej słabość i uległość, co też będzie widać poprzez to, jak oceni dwie dziewczyny, których imiona pewnie kojarzysz z opisu. Co prawda obie początkowo odtrąca, lecz z innych powodów. Natashę odtrąca, bo ona wzbudza w nim jakiś lęk, mimo to intryguje go jej silna osobowość i umiejętność stawiania na swoim. A Annie, która jest z charakteru trochę podobna do jego matki, w wyraźny sposób pogardza.
      Ja wracam do "Zbrodni w miasteczku" prawdopodobnie po weekendzie, powinnam mieć wtedy więcej czasu.
      Również pozdrawiam:)

      Usuń
  3. Cześć. Przepraszam, że docieram tutaj tak późno, ale obecnie mam straszne urwanie głowy. Poza tym czekałam aż pojawi się tutaj choć jeden rozdział więcej. Zazwyczaj nie czytam opowiadań, gdzie widnieje sam prolog, nawet do tych z kilkoma rozdziałami podchodzę sceptycznie. W ogóle do nowych osób ostatnio nie podchodzę wcale. Sprawa prosta, tak szybko jak się pojawiają, tak szybko też znikają, więc czytanie ich jest stratą czasu, bo nie ma co liczyć na poznanie zakończenia.
    Ff faktycznie bardzo nie lubię. Powodów jest kilka. Często ktoś używa wizerunku pewnej gwiazdy, jego imienia, nazwiska, ale niczego poza tym. Taka gwiazda rzucona jest w zupełnie inne życie niż jej własne. Kolejnym to fakt, że mnie nie obchodzi życie gwiazd i gwiazdeczek. Naprawdę, choć mam ulubionych muzyków, aktorów, piosenkarzy, to nigdy nie byłam w żadnym z takich platonicznie zakochana. Z kolei takie zakochane fanki piszące o swoich gwiazdeczkach samą prawdę i tylko prawdę podchodzą źle do osób co komentują zachowanie tych gwiazd i to w sposób niepozytywny.
    Przeczytałam jednak prolog, więc się wypowiem. Rodzina jak rodzina. Mogłabym powiedzieć, że gdyby akcja działa się w bloku, w dwóch pokoikach i maleńkiej kuchni, to niemal typowa polska rodzina. Świetnie przedstawiłaś jak każde wydarzenie w naszym życiu ma na nas wpływ, z początku może się wydawać, że jest to wpływ bardzo mały, minimalny, że to nie ma znaczenia, a w dalszym życiu, to właśnie to minimalne wydarzenie na nim waży, rzuca spory cień i nie daje spać po nocach. Mój mąż do dziś wspomina jak jako dziecko zabił z kolegą kota. Potem przez jakiś czas nie mógł spać, bo bał się, że ktoś się dowie i się wyda, minęło mu, nie było wyrzutów sumienia. Wszystko to powróciło, gdy już był niemal dorosły, gdy zrozumiał, że takie zwierzątka też mają uczucia, że zabił żywą istotę bez celu, dla frajdy. Twój bohater nie ma jednak tak tragicznych wspomnień. Jest zwykła rozbita rodzina, od początku zszywana nieco na siłę, dla zachowania pewnych pozorów. Bo takie właśnie odnoszę wrażenie, że matka chłopca nie chciała zatrzymać męża dla nich ani dla siebie, a dla pozorów, bo co powiedzą sąsiedzi, jak spojrzy ludziom w oczy po mszy na którą pójdzie samotnie z dzieciakami. Ważne też pewnie były finanse, zawsze są ważne.
    Nie uważam jednak, by chłopak miał prawo aż do takiego przeżywania wszystkiego. Pewnie to miało prawo odcisnąć na nim jakieś piętno, ale on całkiem przesadzał. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby mój syn nagle po przeczytaniu jakieś gazetki czy po mojej awanturze z mężem, doszedł do wniosku, że od dziś nie będzie wychodził z domu, że przedszkole go parzy, że życie jest ble, a jego ciągle boli brzuch. O ile ja jeszcze jakiś czas starałabym się znaleźć przyczynę, o tyle mój mąż pewnie by przełożył przez kolano i skończyłyby się fanaberię. Bo naprawdę to wygląda tak jakby twój bohater miał fanaberię i z dnia na dzień poczuł się niechciany, niekochany, samotny, zagrożony i to niemal zupełnie bez powodu, bo przecież to co przytrafiło się jemu, przytrafia się wielu innym osobom. Oni sobie radzą, a on z igły robi widły, przynajmniej w moich oczach. Przez to wszystko widzę w nim wrażliwca, ale nie widzę w nim mężczyzny. Bardziej więc typ poety, niż boksera, czyli zupełnie nie ten mój xD
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, i zapomniałam dodać. Źle mi z tym, że tekst jest na obrazku. Ciężko czyta się obecną czcionkę. Kiepsko też wyglądają dialogi, bo nie mają tych wycięć akapitowych, czy też wcięć... zawsze to mylę. Są też minusy, a nie myślniki.

      Usuń
    2. Rozumiem, dziękuję, że zajrzałaś mimo to, miło mi. Mam zamiar dodawać 1 rozdział na miesiąc, więc jeszcze tak szybko się nie pojawi. Chociaż mam jego szczegółowy plan, to niestety czas też nie jest ostatnio po mojej stronie.
      Może to dziwne, lecz w sumie lubię, jak zachowania moich bohaterów są krytykowane. Nie chcę stwarzać ideałów, robienie głupstw i popełnianie błędów jest po prostu ludzkie.
      Prawda, to typ poety ze skłonnościami do przesadzania, we wszystkim.
      Ciekawie zinterpretowałaś decyzję matki o utrzymywaniu rozpadającego się małżeństwa. Rzeczywiście, ona po prostu bała się zmian, że sama sobie nie poradzi i przysłowione, co ludzie pomyślą.
      Tła póki co nie mam zamiaru zmienić. Co do zapisu dialogów, muszę się tym zająć.
      Pozdrawiam.

      Usuń