niedziela, 4 lutego 2018

ROZDZIAŁ VII

PANIC

            W nocy obudziło mnie dyszenie Natashy. W pierwszej chwili byłem pewien, że to po prostu mi się śniło. Lecz kiedy otworzyłem oczy, ono nie ustawało. Natasha spała, leżała na wznak i oddychała ciężko. Lekko podniosłem się na łokciu i obserwowałem niezsynchronizowane ruchy jej klatki piersiowej. Za oknem spowity mrokiem Manchester śnił niewzruszone sny. Mieszkanie Williama wypełniała taka cisza, że dyszenie mojej dziewczyny brzmiało złowieszczo niczym w horrorze. Niespodziewanie dotarło do mnie: ona się dusi.
− Natasha... − wyszeptałem w przypływie paniki.
Nie zareagowała, a jej oddech stawał się płytszy i płytszy. Nie wiedziałem, co robić. Nie przestawałem błagać, by się obudziła, chwytając ją za ramiona i potrząsając. Nie reagowała. Stopniowo twarz Natashy stawała się sina z niedotlenienia. Czemu akurat w takich chwilach opuszczało mnie zazwyczaj logiczne myślenie? Nie mogłem opanować przerażenia. Natashy, podczas tylu naszych wspólnych nocy, nigdy nie przydarzyło się nic podobnego. Nie byłem na to przygotowany... I wtedy zdecydowałem, że zawołam Williama. Może on wie, co robić w tej sytuacji, on wszystko wie i nigdy nie traci panowania. Nieważne, że oboje, i ja i Natasha, nie mieliśmy nic na sobie. Ale w tym samym momencie szeroko otworzyła oczy, podniosła się i łapczywymi haustami połykała powietrze. Dla odmiany, jej twarz, z sinego, przybrała odcień czerwieni, natomiast po czole spłynęły cienkie strużki potu. Natasha skrzyżowała dłonie na piersi i uspokajała się stopniowo z każdym kolejnym oddechem.
− Och, Moooz, co się stało?
− Ja ciebie powinienem o to spytać.
− Nie wiem - wyznała, spuszczając wzrok, jakby w poczuciu winy.
I wtedy przypomniało mi się, o co mnie zapytała na imprezie u Christiny: śni ci się czasami, że się dusisz? A następnego dnia na wrzosowiskach kontynuowała: często śni mi się, że się duszę, potem budzę się i mam wrażenie, jakbym już leżała w grobie. Ale wyznając to wszystko leżała w grobie, dziesięcioletniej dziewczynki, ofiary psychopatycznych morderców i ja nie przejmowałem się tymi wyznaniami. Niewiele mnie obeszło, kiedy tego dnia powiedziała potem zalana łzami: ja wiem, że nie zostało mi wiele życia.
 O Boże!
− Znowu śniło ci się, że się dusisz?
− Nie wiem.
− Natasha!
− Tak?
− Naprawdę się dusiłaś.
− Więc czemu nie zrobiłeś mi usta-usta?
− Nie mam nastroju na żarty.
− To nie żart.
− Powiedz, czy ty na coś chorujesz?
− Nie... wiem.
Ile razy zamierzała tak jeszcze odpowiedzieć? Może po prostu miewała koszmary. Może nic złego się nie działo. Może przesadzałem. Ale mimo wszystko wspomnienie z wrzosowisk nie dawało mi spokoju...
− Jak często ci się to zdarza?
− Jak często? Nie często. Nie... Nigdy jeszcze mi się to nie zdarzyło.
Natasha była dziwnie rozkojarzona, jak gdyby otępiała. Ale powoli uspokajała się, oddychała regularnie i jej twarz nabierała normalnych odcieni. Ja tylko nadal nie doszedłem po tym do siebie.
− Lepiej idź do lekarza.
− Ale mi nic nie jest!
− Proszę.
− Nooo OK. Jak sobie życzysz, to pójdę. Ale póki co, położymy się jeszcze, dobrze?
I tak zrobiliśmy. Natasha wtuliła się we mnie. Znowu tworzyliśmy jedność, jej nagość i moja nagość, jej oddech i mój oddech, jej serce i moje serce. Harmonia.

***

            Jesień przyniosła wiele zmian. Po naszym wybryku w Londynie ja i William wyrokiem sądu zostaliśmy skazani na dwieście godzin prac społecznych i wykonywaliśmy je w weekendy, w jednym ze szpitali, rozwoziliśmy posiłki, zamiataliśmy i myliśmy podłogi. Nie było to trudne. Przykrość sprawiał tylko widok chorych, oni wszyscy wydawali się dziwnie osowiali i senni. Wtedy po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, że może celowo podają im leki uspakajające, by spali, a nie narzekali. W związku z tym ja i William prowadziliśmy sekretne śledztwo, niestety niczego nie wywęszyliśmy, poza romansami ordynatora z kilkoma lekarkami.
            Jesień oznaczała też kolejne zmagania w szkole, nieuniknione spotkania z Annie i wagary. Tak, uciekałem z lekcji i snułem się bez celu po okolicy, szukając inspiracji w muzyce z walkmana, albo spieszyłem się na próby zespołu. Chłopacy stworzyli melodię do tekstu, który napisałem w areszcie i nazwałem „How Can Anybody Possibly Know How I Feel?”. Chociaż nie spodziewałem się tego, widownia pokochała ten kawałek i wiele razy wołała o bis. Uwielbiałem scenę w Universe i mimo, że marzyła mi się międzynarodowa kariera, póki co, to wystarczało. Występy pozwalały na skupienie się tylko na muzyce, wyrzucenie z siebie nagromadzonych emocji i oderwanie się od wszelkich problemów, a tych niestety ostatnio nie brakowało. Natasha też sporo wagarowała. A w dodatku po wakacjach nie zrezygnowała z pracy i nadal chodziła na nocne zmiany do fabryki. Zamiast wtulać się we mnie w bezsenne noce u Williama, obsługiwała maszyny. Nie robiłem jej wyrzutów. Nigdy nie powiedziałem, że czułem, jakby nasza miłość stopniowo słabła. Wiecznie się mijaliśmy, widywaliśmy się rzadko, a jak już, byliśmy wobec siebie nienaturalnie oziębli. A może to po prostu zmęczenie? Kiedy nalegałem, by Natasha opowiadała mi, co ostatnio wydarzyło się w jej życiu, powtarzała:  o czym tu opowiadać, nic się nie zmieniło, ty opowiadaj. Wtedy słuchała. Kiedy zapytałem, czy, była u lekarza, powiedziała: tak, byłam, wszystko OK. Czasami przez kilka tygodni nie miała ochoty na seks, wymawiała się wszelkimi sposobami, a potem znowu niemalże rzucała się na mnie w przypływie pasji. Nigdy przedtem nie zachowywała się tak niejednoznacznie. Już wiedziałem, stało się coś, niestety nie wiedziałem, co i czemu. Czasami wierzyłem, że jestem dla Natashy wszystkim, potem przekonywałem się, że nie należę do jej świata, a ona nie stara się, bym należał, przeciwnie, odpycha mnie od siebie nieustannie. Analizowanie tego zajmowało cały mój czas, lecz pytania pozostawały bez odpowiedzi, a ja czułem powoli, że popadam w obsesję. Po wieczornej próbie przychodziłem zazwyczaj do Williama i zwierzałem mu się. Przecież był bliskim przyjacielem Natashy i znał ją dobrze. Nie mogłem uwierzyć w to, że naprawdę nic nie wie. Ale był też moim bliskim przyjacielem. I wiedziałem, że by mnie nie okłamywał… William słuchał, choćbym opowiadał mu o tym samym setny raz, a niekiedy zdarzało się i tak. Aż pewnego dnia poradził mi, bym po prostu porozmawiał z Natashą. Wtedy dotarło do mnie, że to jedyne, co mogę zrobić, i nie powinienem w nieskończoność tego odkładać. Eh, wreszcie wiedziałem, jak musiała czuć się Annie, przez cały czas odrzucając od siebie podejrzenie moich zdrad.
            Okazja do rozmowy sama się nadarzyła. Pewnego wieczoru w połowie października Natasha przyszła do mieszkania Williama, kiedy akurat ja tam siedziałem i czekałem na niego. Natychmiast stwierdziłem, że jest lekko pijana, pewnie przedtem wlała w siebie kilka piw w klubie. Chociaż mnie o to nie poprosiła, poszedłem do kuchni i przyniosłem jej wody. Natasha siedziała nieruchomo na kanapie i paliła papierosa, jakby w zwolnionym tempie, wykonywała każdy ruch z ewidentnym zrezygnowaniem. Włosy miała w nieładzie, twarz poszarzałą i pobladłą. Ze zdziwieniem stwierdziłem w myślach, że Natasha wygląda po prostu brzydko. Ale w tym momencie to tylko mnie rozczuliło. Naraz wypiła wodę i odstawiła kubek, a ja siadając obok i chwytając ją za rękę, zapytałem:
− Co się dzieje?
− Nic. A co ma się dziać? Nic się nie dzieje.
− Natasha.
− Tak?
− Ja czuję, że odsuwasz się ode mnie.
− Oh, Moooz, jestem po prostu przemęczona, szkoła, dom, szkoła, dom, praca i tak w kółko.
Natasha zgasiła papierosa. Nadal pozostawała w bezruchu. Kiedy odpowiadała, unikała patrzenia na mnie.
− To może pomogę ci się zrelaksować?
Nie czekałem na odpowiedź, wpiłem się ustami w jej szyję, czując narastające w sobie podniecenie.
− Nie − zaprotestowała Natasha.
− Czemu nie?
− Nie mam ochoty.
No tak, przemęczenie. Skoro nie, nie zamierzałem nalegać. Poza tym, niedługo powinien przyjść William, a lepiej by nas nie przyłapał.
− To może... porozmawiajmy?
− O czym chcesz rozmawiać?
− O nas.
− Ach, tak. OK. Słucham.
− Natasha, wiem, że coś się dzieje, nie oszukuj mnie, że to nieprawda, nie oszukuj mnie i wszystkich dookoła.
− Nikogo nie oszukuję. A ty nie wynajduj niepotrzebnie problemów. Czasami dziewczyny po prostu nie mają ochoty na seks.
− Nigdy nie masz ostatnio ochoty.
− A więc chodzi ci o to, że nie chcę się pieprzyć?! − zawołała i podniosła się pospiesznie z kanapy.
Wtedy wydarzyło się coś dziwnego.
 − Zaczekaj! − powiedziałem, ciągnąc ją za rękaw bluzki, a ona niespodziewanie zawyła z bólu.
Czemu tak zareagowała? Przecież nic jej nie zrobiłem! Nie pozwoliła mi podciągnąć rękawa bluzki, a ja, po prostu rozrywając ją na Natashy, dostrzegłem przerażające siniaki na jej ciele.
− Puść mnie. Kurwa! Puszczaj! - krzyczała i wyrywała się, kiedy przytrzymując ją, zdejmowałem jej i resztę rzeczy.
Gdyby ktokolwiek nas widział, rzekłby pewnie, że robię jej coś złego. Natasha krzyczała, szarpała się i biła na oślep, przez co kilka razy oberwałem w szczękę. Ale to mnie nie powstrzymało. Fizycznie byłem silniejszy i zamierzałem to wykorzystać. Już po chwili Natasha leżała na kanapie zupełnie naga. Jednakże, obracając ją zdecydowanym ruchem na brzuch, nie byłem gotowy na taki widok... Aż mnie zemdliło, kiedy moim oczom ukazały się pokryte siniakami uda i pośladki. W tym momencie oboje zamilkliśmy, zastygliśmy w bezruchu, niczym sparaliżowani.
− Natasha...
− No co? Tego chcesz? Tego, naprawdę? Taką chcesz mnie widzieć?! − krzyczała, nie ruszając się i nie pokazując twarzy.
− Kto ci to zrobił? − zapytałem.
Szok mnie nie opuszczał. Czy to pierwszy raz, kiedy Natasha ukrywała coś tak okropnego? Czemu wcześniej nie zorientowałem się, co jej jest? Przecież musiała z tego powodu cierpieć! Nie mogłem sobie wyobrazić, jak ją bolało... Natasha wstała wreszcie, popatrzyła na mnie obojętnie i powiedziała:
− William zaraz wróci.
W ciszy ubrała się, usiadła z powrotem na kanapie i zapaliła papierosa. Na jej twarzy malowała się czysta rezygnacja, a mi przez myśl przechodziły przerażające scenariusze. Może ktoś z fabryki krzywdził Natashę? Może ktoś ze szkoły? Może sama w coś się wpakowała?
− Masz mi powiedzieć, kto to.
− Mój ojciec − wyznała obojętnie, zaciągając się papierosem i wydychając obłoki dymu. − Kiedy wypije za dużo, wpada w szał i wyżywa się na mnie.
Nie wiem czemu taka ewentualność nie została przeze mnie przedtem rozważona. Być może to przez to, że nigdy nie myślałem o swoim ojcu, nie pomyślałem więc i o jej. Wtedy do mieszkania wrócił William.
− Cześć papużki! – zawołał, pogłaskał przelotnie kota, po czym podniósł wzrok i zatrzymał go na nas. – Eee, co to za miny? Chyba się nie kłócicie? A jak się kłócicie, to ja już was zaraz pogodzę!
Nie zdążył dodać swojej słynnej formułki „Stevie, podaj rękę Natashy, Natasha, podaj rękę Steve'emu. Na trzy-czte-ry mówicie 《przepraszam》 i cmok, cmok, cmok!”, co zazwyczaj działało, bo wystarczyło, że tylko to usłyszeliśmy i, zamiast sprzeczania się, wybuchaliśmy śmiechem. Ale nie dziś.
− Muszę iść − powiedziała Natasha, zgasiła papierosa i wypadła pospiesznie z mieszkania.
− Co jej się stało? − zapytał William. − Czyżby „te” dni?
Nie byłem w nastroju na tłumaczenie czegokolwiek. A potem przypomniały mi się plotki krążące o Natashy po szkole. To, co inni brali za zemstę zazdrosnych kochanków, było dziełem jej ojca. Wiele razy zdarzało mi się widzieć siniaki na jej ciele, mimo że zazwyczaj je ukrywała, a ona wymawiała się wszelkimi możliwymi, nieszczęsnymi wypadkami, czy po prostu stwierdzała, że nie chce o tym rozmawiać, jak i o tamtym podbitym oku. Nigdy nie wspominała, gdzie konkretnie mieszkała. Nigdy nie opowiadała o rodzinie, jedynie o swojej ulubionej siostrze Vice. Nie skarżyła się nigdy, podejrzewałem, że wstydziła się awantur ojca. Na jej miejscu, też byłbym zbyt zawstydzony, by komukolwiek o tym opowiedzieć, więc w pewnym sensie mogłem ją zrozumieć.
A potem, wybiegłem z mieszkania Williama i pospieszyłem za nią.
− Natasha!
Nie zamierzała zatrzymać się i zaczekać na mnie. Nie, pokonywała po kilka schodów naraz, chciała uciec. Nie mogłem jej dogonić. Nie wiedziałem, skąd miała tyle sił, mimo że cała była obolała. Natasha wpadła do klubu, wmieszała się w tłum i w opary tytoniowego dymu. Ale nie potrzebowałem wiele czasu na umiejscowienie jej. Niewiele było tu tak wysokich dziewczyn i zaraz rzucała się w oczy. Kiedy tylko napotkała mój wzrok, wypadła z klubu i pognała wzdłuż ciemniej, wyludnionej ulicy. Nie pozwoliłem jej uciec. W pewnym momencie poddała się, zawołała, odwracając się i wbijając we mnie to wiecznie przestraszone spojrzenie:
− Czego chcesz?!
− Czy ojciec... robi ci coś jeszcze?
Natasha była spocona z wysiłku, miała uchylone usta i dyszała. W mroku nocy wydawała się śmiertelnie blada. A włosy w nieładzie dodawały jej wizerunku wampirzycy.
− Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedziała lodowato.
Moje policzki płonęły ze wstydu. Nie wiedziałem, jak rozmawiać o takich sprawach i nazywać rzeczy po imieniu. To było po prostu zbyt bolesne, kiedy dotyczyło bliskiej osoby.
− Czy ojciec dotyka cię? Czy robi ci coś jeszcze gorszego? Czy zmusza cię do czegokolwiek?
Natasha zadrżała, przez pewien czas trzęsła się na całym ciele, jak gdyby dostała gorączki, potem odpowiedziała:
− Nie.
− Nie?
− Nie, tylko bije.
− Nie wiem, czy „tylko” to odpowiednie słowo.
− Jesteś odrażający, Moz.
− Ja?!
− Że w ogóle takieee coś przeszło ci przez myśl.
− Natasha, pomogę ci.
− Nie. Jak o niczym nie wiedziałeś, zapominałam o tym przy tobie, to po prostu wtedy nie istniało. A ty... ty wszystko zniszczyłeś! − krzyczała. − Nie chcę twojej pomocy.
− To co mam robić?!
Nie wiem, czy kiedykolwiek byłem tak wzburzony.
− Nic. I nie waż się nikomu o tym opowiadać. Jeżeli to zrobisz, wypruję ci flaki, słyszysz?!
Nie odpowiedziałem. Nie goniłem jej już. Nie mogłem, to było tak, jak gdyby ktoś wyrwał mi serce. Nie wiedziałem jeszcze... że Natasha przez cały czas kłamała.

***

            Nie opowiedziałem nikomu o swoim okropnym odkryciu. Nie mogłem znieść myśli, że Natasha cierpiała. Nie mogłem też niczego zrobić bez jej woli. Nie mogłem spać w nocy i skupić się na niczym, przez kilka kolejnych dni nie było mnie w szkole. Nie chciało mi się nikogo widywać, z nikim rozmawiać. William codziennie dzwonił do drzwi, a potem pojawiał się w moim pokoju (nie wiadomo czemu, bo mama i siostra miały zakaz wpuszczania tu kogokolwiek) i namawiał, bym dołączył do próby zespołu, bez skutku. Ale wszystko zmieniło się, kiedy siostra pewnego popołudnia przekazała mi liścik od Natashy.
− No powiedz, czytałaś go po drodze?
Jacqueline posłała mi pełne irytacji spojrzenie.
− Steven, popukaj się w łeb.
Zamiast tego wyrzuciłem siostrę z pokoju i przeczytałem liścik. „Moz, jeżeli jeszcze mnie kochasz, spotkajmy się po 20.00 koło fontanny w Alexandra Park. N.” Chociaż byłem pełen obaw, pojechałem tam. Nie wiedziałem, co Natasha chce mi powiedzieć. Może chce mnie przeprosić. Może wysłać do diabła. Z nią nigdy nic nie było wiadomo. Ze niepokojem spacerowałem dookoła fontanny i obserwowałem ludzi. Wieczorem spotykały się tu zwłaszcza zakochane pary, nie zwracające na nic i na nikogo uwagi. Przez to czułem się, jakbym był tu zupełnie sam. Promienie zachodzącego słońca przysłoniły mi widok na biegnącą w moim kierunku Natashę. A jak ją wreszcie dostrzegłem, dzieliło nas zaledwie kilka kroków. Nie spodziewałem się czułego powitania. Nie po tym, co mi ostatnio powiedziała. Naprawdę zdziwiłem się, kiedy Natasha wtuliła się we mnie i pocałowała. Nigdy jeszcze nie robiła tego z taką pasją i desperacją, o czym świadczyła potem pomadka rozmazana na jej twarzy. Czerwone smugi sprawiały dość śmieszne wrażenie. Natasha nie rozumiała, co mnie tak rozbawiło. Dopiero, kiedy przejrzała się w lusterku, sama wybuchła śmiechem. A ja, używając swojej chusteczki, pomogłem jej się wytrzeć. Natasha zaproponowała później:
− Moooz, przyniosłam aparat, zrobię ci sesję, powinieneś przyzwyczajać się do tego, skoro niedługo trafisz na okładki wszystkich muzycznych magazynów.
− No nie wiem.
− Daleeej, ustaw się tu, koło fontanny i zapozuj, swobodnie.
A więc tak zrobiłem. Natasha zdołała wciągnąć mnie w tę zabawę. Na jej życzenie zmieniałem pozycje, siadając na murku, czy udając, że chcę wskoczyć do fontanny, przy czym o mało co naprawdę bym tam wpadł. Na koniec zrobiliśmy sobie kilka wspólnych zdjęć, żartowaliśmy i dyskutowaliśmy, kto jest lepszym modelem. Niewiele brakowało, byśmy się pobili. Ale mimo wszystko, to był wspaniały wieczór. Wtedy dotarło do mnie: Natasha wolała udawać, że nic się nie dzieje, że nie wiem o jej ojcu, o siniakach i o skrywanych sekretach. A ja zamierzałem to zaakceptować, skoro tylko tym sposobem mogłem sprawić, by ode mnie nie odchodziła. Może żyliśmy w kłamstwach, za to znowu byliśmy sobie bliscy, czuliśmy się szczęśliwi.
            A potem... wydarzyło się coś... coś niczym niespodziewane uderzenie pioruna, niespodziewane, lecz celne. Nie wiedziałem wtedy, że to oznacza koniec wszystkiego.
            Ten wieczór był zimny. Ulicami spływały potoki po popołudniowym deszczu. Nad Manchesterem powoli zapadał zmrok, dodając mijanym przeze mnie budynkom mrocznego uroku. Niespiesznym krokiem szedłem po próbie w kierunku przystanku autobusu. Nadal byłem  myślami w Universe. W tamtym momencie, gdy doszło do starcia, obojętny na sygnały zewnętrznego świata, nie wiedziałem, co się dzieje. Ktoś zasłonił mi usta i wciągnął do ciemnego zaułka. Ktoś wymachiwał nożem przy mojej twarzy. Po chwili dotarło do mnie, że było ich dwóch. I wszystko wróciło, wspomnienie morderstw z wrzosowisk, strach pojawiający się w sennych koszmarach i niemijający po przebudzeniu. A może chcieli czegoś innego, nie perwersyjnej satysfakcji z zabijania? Ile słyszy się o handlarzach organami? Czy tak oto umrę, nie osiągając nic, zupełnie nic? Nie mogłem ich zobaczyć, mieli kominiarki, lecz przypominali mi prawdziwych mafiosów widzianych wiele razy w filmach. A potem padło pierwsze uderzenie. Natychmiast poczułem w ustach krew. Odruchowo osłoniłem się plecakiem, lecz jeden z osiłków zabrał mi go i rzucił w dal. Naprawdę byłem pewien swojej śmierci, kiedy leżałem na ziemi, a oni potraktowali mnie jeszcze kilkoma kopniakami. Po raz pierwszy chyba czułem taką naglącą potrzebę życia, co za paradoks, akurat, kiedy ono ze mnie ulatywało. Ale wtedy jeden z nich pomógł mi podnieść się do pionu, a drugi ponownie zbliżył do mojej twarzy nóż. Ostrze niebezpiecznie zalśniło w wieczornym mroku. Nie mogłem uspokoić oddechu i rozbieganego wzroku. Serce tłukło mi się w piersi w szalonym tempie.
− Pamiętaj, jeszcze raz zbliżysz się do Natashy, a zginiesz − wysyczał ten z nożem, przejeżdżając ostrzem po moim policzku i lekko go podrażniając.
Aż wreszcie, jak gdyby nigdy nic, odeszli i zostawili mnie w tamtym zaułku. Bez sił siedziałem z powrotem na ziemi, w kałuży, w przemoczonych ubraniach, i czułem ból w całym ciele, a dookoła panowała cisza, tylko w oddali woda kapała swoim równym rytmem. Stopniowo docierało do mnie, co się wydarzyło. Nigdzie się nie spieszyłem, mogłem zanalizować wszystko w spokoju. Ale czas płynął i ja nadal nic nie wiedziałem. Kto to był, czemu na mnie napadli?


Jak myślicie, co ukrywa Natasha i czemu kłamała? Może uprzedzę jeszcze, że do końca zostało niewiele, a konkretnie 3 rozdziały. Tak że wszystko powoli się powyjaśnia.
Link do tytułowej piosenki: 


A jakby ktoś był zainteresowany, to zapraszam też do zapoznania się z tekstem "How Can Anybody Possibly Know How I Feel?", typowy styl Morrissey'a: TEKST